28 lat historii klubu na krawędzi załamywania. Czy to koniec legendarnej polskiej drużyny? Nurty pesymizmu wokół „Przeklętych”.
Unia Leszno w latach 2017-2020 była jednym z największych dominatorów w historii polskiego żużla. Cztery lata z rzędu wygrała Drużynowe Mistrzostwo Polski z zespołem pełnym gwiazd, takich jak Jarosław Hampel, Janusz Kołodziej, Piotr Pawlicki i Emil Sajfutdinow oraz kapitalnie zapowiadających się juniorów – Dominika Kubery i Bartosza Smektały. Niestety po tym wciąż niedawnym blasku obecnie nie ma śladu.
Unia w ostatnich sezonach zajmowała czwarte i dwa razy szóste miejsce w ekstralidze, spokojnie utrzymując się na najwyższym poziomie rozgrywkowym w kraju. Niestety w tegorocznych zmaganiach jest znacznie gorzej i leszczynianie zajmują ostatnie, ósme miejsce w ekstralidze i są bliscy pierwszego spadku od 28 lat. Ostatni raz Unia w ekstralidze nie jeździła w 1996 roku.
Ten sezon zaczął się dla „Byków” nieźle, bo od wygranej 47:43 z Włókniarzem Częstochowa. Później przyszło jednak sześć porażek i remis z Falubazem Zielona Góra. Dopiero w dziewiątej rundzie udało się wygrać z Apatorem Toruń 56:34, ale w ostatni weekend znów przyszła porażka – 37:53 z Falubazem i strata punktu bonusowego.
W tym ostatnim starciu upatrywano głównych szans Unii na ewentualne utrzymanie, bo zdobycie dwóch punktów za wygraną i jednego bonusowego pozwoliłoby wyprzedzić Zieloną Górę i zrównać się z obecnie siódmym GKM-em Grudziądz. Teraz jednak Falubaz odskoczył, a strata trzech „oczek” do GKM-u będzie trudna do odrobienia.
Sytuacja Unii w ostatnich latach przypomina klątwę. Szczytem paradoksu był niedzielny mecz z Falubazem. Unię w kierunku spadku z ligi popchnęli wychowankowie – bracia Piotr i Przemysław Pawliccy. Zwłaszcza pierwszy z nich – legenda Unii – zaprezentował się kapitalnie (12 pkt). Swoje dołożyli także junior Krzysztof Sadurski (5+1), który także jest wychowankiem Unii Leszno, a także Jarosław Hampel (9+3).
Doświadczony zawodnik wygrywał z Unią cztery mistrzostwa kraju. Unii w sezonie 2024 nie pomagały kontuzje liderów – Janusza Kołodzieja (śr. 2,350 pkt na bieg), który opuścił aż sześć starć ligowych i Andrzeja Lebiediewa (śr. 1,675), który nie wziął udziału w ostatnich dwóch starciach.
Oprócz tego uraz uniemożliwia starty Damianowi Ratajczakowi (śr 1,375), a więc liderowi formacji juniorskiej. Formy ustabilizować nie może Grzegorz Zengota (śr. 1,667), a poniżej przyzwoitego poziomu spisuje się Bartosz Smektała (śr. 1,341). Ściągany do zespołu z trybie awaryjnym Ben Cook (śr. 2.000) był promykiem nadziei, ale przecież sam meczu nie wygra, a 17-letni Nazar Parnicki (śr. 1,333) i 21-letni Keynan Rew (śr. 1,282) również nie znaczą wiele na ekstraligowych torach.
Będąca bardzo blisko spadku Unia ma przed sobą cztery finały i do utrzymania potrzebuje punktów, jak tlenu. Najważniejszy będzie rewanż z GKM-em Grudziądz, który zaplanowano na niedzielę 21 lipca. W pierwszym starciu grudziądzanie wygrali 54:35 i żeby marzyć o utrzymaniu, Leszno potrzebuje wygrać z nimi z bonusem w dwumeczu.
Przewaga 19 punktów nie napawa jednak optymizmem. Później Unia zmierzy się z trzema najsilniejszymi drużynami w całej lidze – Spartą Wrocław (pierwszy mecz 33:57), Motorem Lublin (40:50) i Stalą Gorzów.
„Cała Unia Zawsze Razem” – głosiło hasło na koszulkach kibiców podczas ostatniego meczu i teraz „Byki” będą potrzebowały wsparcia fanów jak nigdy dotąd.