e-bloger.pl

Wszystko, co warto wiedzieć

Sportowe

Ukraińcy przebywający w Polsce nie czują się docenieni. „Jesteśmy pomijani”

To dobry chłopak, zawsze daje z siebie wszystko. Charakter, oddanie 100 proc. siebie. Szkoda, że Śląskowi idzie gorzej w tym sezonie niż w poprzednim. Oby się odbili – mówi Andriej, gdy rozmawiamy przed meczem z Cracovią.

To było kilka dni przed najważniejszymi dla niego meczami, już wtedy zapowiadał, że 14 października sam pojawi się na wrocławskim stadionie. Nie będzie on jednak oświetlony na zielono – taki zwyczaj panuje podczas meczów Śląska. Tym razem zaświeci się na żółto. Na 90 minut podczas meczu z Czechami w Lidze Narodów stanie się domem Ukrainy.

To tylko i aż piłka nożna. Coś, co w Ukrainie dawno wykroczyło poza ramy sportowej rywalizacji. 571 i 497 kilometrów – odległości dzielące polsko-ukraińskie przejście graniczne w Medyce od Poznania i Wrocławia – nie miały większego znaczenia. 11 października w Wielkopolsce i trzy dni później na Dolnym Śląsku Ukraińcy mogli poczuć się jak w domu.

Zresztą wybór tych miast na gospodarzy spotkań Ligi Narodów z Gruzją i Czechami nie był przypadkowy. Ludzie tacy jak Andriej W obu miastach nie brakuje Ukraińców. Są uczestnikami miejskiej codzienności. „Według szacunków wrocławskiego magistratu, dziś w mieście mieszka i pracuje około 80 tys. obywateli Ukrainy, którzy przyjechali do miasta po 24 lutego 2022 r. Wraz z Ukraińcami mieszkającymi tu wcześniej, mniejszość ta liczy 150-180 tys. osób” – czytamy na stronie.

Niektórzy przyjechali tylko „na chwilę”.

Zostali na kilka lat. Chcieliby wrócić, choć w Polsce znaleźli szansę na lepsze życie, pracę, niektórzy założyli rodzinę. Ludzi takich jak Andriej jest więcej. Definicja domu nabrała dla nich nowego znaczenia. – Wrocław i Kijów. Chciałbym tam wrócić – przyznaje, dodając, że na pozostanie w Polsce nalega żona.

Na poznańskim stadionie pojawiam się kilkadziesiąt minut przed meczem. W tramwaju zdecydowaną większość stanowią Gruzini, ale już pod obiektem więcej jest Ukraińców. Zresztą to nie ma znaczenia. Na trybunach stoją ramię w ramię. W pewnym sensie są podobni. To najlepiej pokazuje flaga zawieszona na jednym z sektorów. „Siła w jedności” – głosi hasło przyozdobione flagami Ukrainy i Gruzji, przypominające o wrogich relacjach obu krajów z Moskwą.

Trybuny wypełniają się znacznie przed pierwszym gwizdkiem sędziego. Na nich spotykam Polinę. – Piłka nożna? Mąż z synem tak, ale ja nie oglądam meczów. Jestem tu nie ze względu na piłkę nożną. We Wrocławiu też będę. Tu chodzi o coś znacznie ważniejszego niż o kopanie piłki. Na Euro widziałam kawałek meczu z Rumunią – tłumaczy.

Dla niej i dla tysiąca innych Ukraińców i Ukrainek mecz -parafrazując znakomitą książkę Michała Kołodziejczyka i Anity Werner – to pretekst.

Do tego, aby znowu być razem. Do tego, aby znowu poczuć dumę ze swojego pochodzenia. Stadionowa konferansjerka stara się rozgrzać publiczność. Jest zimno, termometry wskazują zaledwie kilka stopni Celsjusza, ale nikt nie zamierza z tego powodu narzekać. „Ukraina! Ukraina! Ukraina!” – to jedno słowo skandowane przez kilkanaście tysięcy kibiców niesie się przez poznańską arenę. „Slava Ukrainie!” i tradycyjne „pozdrowienia” dla Władimira Putina to także hasła, które można usłyszeć.

Piłkarze, tak jak co mecz, wychodzą na murawę owinięci flagami. Hymn brzmi pięknie i wzniośle. „Nie umarły jeszcze Ukrainy ni chwała, ni wolność; Jeszcze do nas, bracia Ukraińcy, uśmiechnie się dola” – to pierwsze słowa ich narodowej pieśni, które jak nic innego oddają nadzieję na lepsze jutro. Na to, że zwycięstwo uda się odnieść nie tylko na zielonej murawie.

Na początku meczu sędzia jest zmuszony przerwać grę. Zgasł jeden z jupiterów. Sytuacja po kilku minutach wraca do normy, a Ukraina w 36. minucie obejmuje prowadzenie. Indywidualna akcja Mychajło Mudryka wywołuje euforię, a piłka znajduje drogę do siatki. Wynik nie zmienia się już do końca.

Po końcowym gwizdku piłkarze podchodzą pod trybuny. Bawią się razem z kibiciami, dla których ostatni gwizdek nie jest sygnałem do opuszczenia stadionu. Chcą jeszcze przez chwilę pobyć razem. Nie każdy przecież pojawi się we Wrocławiu.

Stolica Dolnego Śląska gościła już mecze Ukrainy.

To obiekt szczęśliwy dla tamtejszej reprezentacji. Najpierw remis z Anglią w eliminacjach Euro 2024, a potem decydujący, zwycięski mecz z Islandią, dzięki któremu kadra zza naszej wschodniej granicy pojechała na europejski czempionat.

W poniedziałek już po godz. 18 zauważyć można stoiska z szalikami. Okolicznościowe ukraińsko-czeskie po 70 złotych, a zwykłe ukraińskie po 50. Kibice z pomalowanymi twarzami zmierzają na stadion. – Mieszkam tu od dziewięciu lat. Ludzie są mili i pomocni. Wszędzie można się łatwo dostać. Byłem w Poznaniu i jestem też dzisiaj. To nam pozwala poczuć przynależność, jesteśmy razem i to jest piękne. Czy o nas zapomniano? Mam takie wrażenie, kiedy czytam wiadomości w internecie.

Dużo ludzi nie pomaga już tak aktywnie, ale nie wolno zapominać. Wojna trwa i ludzie giną na froncie. Prawie codziennie na miasta spadają rakiety, latają drony. Trzeba o tym pisać i mówić – tłumaczy mi dwudziestokilkuletni Roman. Do Polski przeprowadził się już dziewięć lat temu. Rodzina została w Ukrainie. W ojczyźnie nie był od trzech lat.

„Pan to rozumie, skoro pyta”

Na twarzach niektórych radość miesza się ze zmęczeniem. – O nas już zapomniano. Chociaż… To normalne, że więcej mówi się o tym, co dzieje się w Izraelu. Tam wojna trwa krócej. Wszyscy są już zmęczeni tym, co się dzieje u nas. Świat jest zmęczony. Dużo jest fake newsów, ale wojna nadal trwa. Nasi żołnierze nadal walczą. Jestem tu dla nich. Tak mogę pokazać, że pamiętam i wspieram. Pan to rozumie, skoro pyta. Trzeba o tym mówić, dziękuję – wyznaje Maria, ściskając mi na pożegnanie rękę.

„ZSU! ZSU! ZSU!” – niesie się przez wrocławski stadion. Ukraińscy żołnierze pozdrawiani są co mecz. Atmosfera jest równie podniosła, co w Poznaniu. Czuć, że to wyjątkowy wieczór. Niby zwykły październikowy poniedziałek, ale dla wielu okazja, aby znów poczuć się normalnie. Tym razem Ukraina nie wygrywa, a mecz kończy się remisem 1:1. Sytuacja z piątku powtarza się. Nikt nie wychodzi ze stadionu wraz z końcowym gwizdkiem. Piłkarze stają w kole środkowym i odwracają się do każdej trybuny.

Wszystkie ukraińskie serca biją w tym momencie w jednym rytmie. Kibice świętują nie tylko w momencie, w którym Artem Dowbyk umieszcza piłkę w siatce strzałem z rzutu karnego. Następnego dnia wrócą do zajęć codzienności. Andriej znów wsiądzie w Ubera. Kto wie, może się jeszcze spotkamy.