e-bloger.pl

Wszystko, co warto wiedzieć

Polityczne

Donald Trump wspiera Fundusz Sprawiedliwości: nowa inicjatywa prezydentaująca pomoc potrzebującym.

Nepotyzm i klientelizm nie są tylko grzechami Zjednoczonej Prawicy. Istniały również pod rządami SLD, PO, PSL. Pozostaje trudne do rozstrzygnięcia pytanie o proporcje. I łatwiejsze pytanie o jawność, oficjalność zepsucia.

„Hipokryzja jest hołdem złożonym przez występek cnocie”. Politycy SLD, PO, PSL bywali przynajmniej hipokrytami. Politycy Zjednoczonej Prawicy, przyłapani na nepotyzmie i klientelizmie, reagują dumą z pomagania „swoim”. I oskarżeniami pod adresem „elit”, że mają pretensje.

Co mają ze sobą wspólnego skazanie Donalda Trumpa za opłacanie milczenia gwiazdy filmów dla dorosłych z kampanijnych funduszy i kolejne dowody na to, że Fundusz Sprawiedliwości był partyjną skarbonką (nagrania, mapy pokazujące, jak duża część tych publicznych pieniędzy trafiała do okręgów, z których startowali politycy Zjednoczonej Prawicy, w rytmie kolejnych kampanii wyborczych)?

To, że niczego nie zmieniają. Nie zmieniają (już nie zmieniają) sondaże, nie zmieniają postaw wyborców. Przynajmniej w swojej masie, w swojej statystycznej istocie.

Dla twardych wrogów Trumpa i twardych przeciwników Zjednoczonej Prawicy

Wyrok w Nowym Jorku oraz nagrania, dokumenty, mapy pokazujące praktykę wydawania budżetowych pieniędzy z Funduszu Sprawiedliwości (i wielu innych funduszy) – są „absolutnym dowodem”, „totalną kompromitacją” prawicy i Trumpa. Dla twardych zwolenników Trumpa i dla twardych wyborców Zjednoczonej Prawicy przeciwnie, jest to tylko dowód na prześladowanie ich politycznych reprezentantów.

Wyborcy „twardzi” i „miękcy”

A wyborcy niezdecydowani, nie aż tak „twardzi”? W Ameryce zagłosują zgodnie ze swoimi etnicznymi i kulturowymi tożsamościami (które też się zresztą sypią lub mnożą). Albo w reakcji na swoją ekonomiczną pozycję. W Polsce zagłosują w rytmie tego, jak rząd Donalda Tuska będzie „dowoził” obietnice wyborcze, a nie rozliczenia.

Trump wie jednak doskonale, że po jego „twardych wyborcach” wyrok spłynie jak woda po kaczce. Dlatego zareagował na niego kolejnym, jeszcze mocniejszym kampanijnym wystąpieniem. Jeszcze twardszymi oskarżeniami, że on (i „Jego Ameryka”) padł ofiarą „waszyngtońskiego gułagu” (wspierająca Trumpa alt-rightowa telewizja, nazywająca sama siebie Real America’s Voice, daleko na prawo od Fox News, tak właśnie nazywa amerykańskie państwo, jego instytucje, sądy).

W Polsce, politycy SP

Ale także korzystający z Funduszu Sprawiedliwości poseł i były rzecznik rządu Mateusza Morawieckiego Rafał Bochenek, albo były minister sportu Kamil Bortniczuk (któremu stawiane są zarzuty, że podobnie arbitralnie i klientelistycznie używał pieniędzy swojego resortu) – wszyscy oni są „dumni z tego, że pomogli ludziom”. A zarzuty o nepotyzm, klientelizm, nadużywanie publicznych funduszy do celów partyjnych lub wprost – osobistych – uznają za kolejny dowód na pogardę „elit” wobec „obdarowanego” ludu.

Czy nepotyzm i klientelizm to była tylko wada Zjednoczonej Prawicy?

Czy SLD, PO, PSL… nie miały podobnych działań na swoim koncie? Gdzie są różnice? W skali? A może w tym, że tamci byli przynajmniej hipokrytami, podczas gdy Zjednoczona Prawica postanowiła się jawne chwalić (oczywiście dopiero, kiedy to wyszło na jaw) taką metodą kupowania sobie poparcia za pieniądze z budżetu państwa?

Powrót do PRL

Niezależnie od proporcji śmieszne jest to, że po raz pierwszy od 1989 roku oficjalnym językiem jednej z dwóch najważniejszych sił politycznych w demokratycznej Polsce (a także, być może, zrozumiałym i akceptowalnym językiem sporej części społeczeństwa), stał się język jawnie nawiązujący do najgorszych czasów i praktyk PRL.

Sekretarze i aparatczycy z równie jawna dumą jeździli wówczas z „darami” (też finansowanymi z budżetu państwa) do „swoich” powiatów, do swoich politycznych klientów, sąsiadów i krewnych. Przywozili im inwestycje – albo po prostu towary – będące coraz większą rzadkością w „socjalistycznej gospodarce niedoboru”. I też byli za to podejmowani pod kolana, jako dobroczyńcy. Przez ludzi, którym po roku 1989 obecności takich opiekunów zabrakło.

Nowe państwo, procedury czy prawo powszechne nie zawsze ich zdołały zastąpić. Nie zawsze też były naprawdę „powszechne”. Każdy ujawniany po 1989 roku przypadek korupcji, nepotyzmu, klientelizmu był przez tych ludzi odbierany jako potwierdzenie ich nostalgii za „realnym socjalizmem”, za czasami, kiedy „nasz człowiek w centrali załatwiał dla coś nas, a nie dla siebie, dla swoich”.

Tej nostalgii nie potrafiła wykorzystać lewica, nawet najbardziej „postkomunistyczna”, nawet najbardziej „populistyczna”. Lewica hipsterska nie ma o tym zielonego pojęcia, ona jest już w tak odległej przyszłości, że nie wie, dlaczego w Polsce wciąż powtarzana jest przeszłość.

Tę właśnie nostalgię, jako polityczny lewar, wykorzystali Kaczyński i Ziobro. Nie wiem, co na to powiedzą wspierający prawicę publicyści, historycy, profesorowie filozofii i socjologii, w każdym razie ci spośród nich, którzy wciąż autentycznie przeżywają swoją antykomunistyczną niechęć do PRL-u.

Coraz głębiej podzielony naród

Nawet jeśli jednak sondaże (w Ameryce, w Polsce) się od tego wszystkiego nie zmienią, nie znaczy to jednak, że „nic się nie stało”. Konflikt ulegnie jeszcze większemu zaostrzeniu. Rozpad wspólnoty będzie jeszcze głębszy. Ci którzy pójdą do więzienia, staną się dla jednych przestępcami, ale dla drugich „więźniami sumienia”. Kara nałożona na nich ożywi marzenia, żeby po ewentualnej zmianie władzy posłać do więzienia „tych innych”.

I zniszczyć już do końca instytucje liberalnej demokracji, zniszczyć sądy, zniszczyć instytucje państwa. Weźmy też pod uwagę urzędniczkę Ministerstwa Sprawiedliwości, która przez kilka miesięcy donosiła swoim partyjnym kolegom (już usuniętym z ministerstwa), jakie dokumenty i jakie argumenty szykuje na nich nowa ekipa.

Dla jednych to zdrada, dla drugich bohaterstwo na miarę działań wywiadu AK w instytucjach Generalnej Guberni. Gdyż państwo niedządzone przez własną partię jest państwem okupowanym. W takim państwie, gęsto usianym przez schodzących do płytkiego podziemia „żołnierzy wyklętych”, pojawia się pokusa (czasem nawet konieczność), żeby iść na skróty.

Jedni idą na skróty, bo muszą, drudzy, bo dłuższej ścieżki wykorzystać albo nie potrafią, albo nie mają cierpliwości. Kamień na kamień nie zostanie z takiego społeczeństwa i państwa. Ruskie trolle nie będą musiały niczego wymyślać, wystarczy, że delikatnie popchną toczać się już lawinę.

A co ja w tym wszystkim? Nadal nie będę „symetrystą”, nadal będę stronniczy, nadal jednak będę wolał konserwatywną hipokryzję od jawnego chwalenia się moralnością Kalego.

Cezary Michalski