e-bloger.pl

Wszystko, co warto wiedzieć

Sportowe

Słowenia pokonuje Polskę w trzech setach – deklasacja na parkiecie!

Słoweńcy mogli myśleć o zwycięstwie i szansach na brąz tylko w jednym momencie: gdy mieli piłkę setową na wagę wygrania pierwszego seta. To wtedy złamały ich dwa punktowe bloki Wilfredo Leona, a Polacy wygrali tę partię i kontrolę nad meczem nie oddali już do końca. Dziesięć tysięcy kibiców w Atlas Arenie było świadkami kolejnego wielkiego sukcesu Polaków – może nie wygrali rozgrywek Ligi Narodów trzeci raz w historii, ale za to zdobyli w nich już piąty medal z rzędu. Do złota z 2023 roku i srebra z 2021 dołożyli trzeci brąz – zdobywali go też w 2022 i 2019 roku.

Leon niemal w pojedynkę ograł Słoweńców. A już wydawało się, że to oni mają kontrolęPo sobotnim półfinale przegranym 2:3 z Francuzami Polacy wyglądali na głodnych zwycięstwa na koniec turnieju w Łodzi. Mówili, że chcą wynagrodzić brak finału i pożegnać się z łódzką halą w odpowiedni sposób – zdobywając brązowy medal.

Do walki o podium Ligi Narodów Grbić wyznaczył tę samą szóstkę, która pokonała 3:1 Brazylię w ćwierćfinale: Bartosz Kurek w ataku, Marcin Janusz jako rozgrywający, Mateusz Bieniek i Jakub Kochanowski na środku, Wilfredo Leon i Tomasz Fornal w roli przyjmujących, a Paweł Zatorski na libero. Po słoweńskiej stronie wyszli ci, którzy dzień wcześniej przegrali w trzech setach z Japonią. Po tym spotkaniu Słoweńcy byli o wiele bardziej rozczarowani od Polaków, którzy na brak finału zareagowali bardziej złością niż zrezygnowaniem.

Można było się zastanawiać, czy zdolają się pozbierać na spotkanie, którego stawką jest ich pierwszy medal światowej imprezy w historii. Pierwszy set niedzielnego potwierdził, że nie tylko się pozbierali, ale i dłuższymi chwilami wyglądali lepiej od Polaków. Trudno było powiedzieć, która z drużyn lepiej weszła w spotkanie, bo obie grały punkt za punkt. Aż do stanu 13:13.

Wtedy dzięki trzypunktowej serii przewagę zyskali Słoweńcy. Po ich stronie znakomicie spisywał się przyjmujący Klemen Cebulj – do końca seta zdobył dziewięć punktów, a w tym momencie prowadził drużynę trenera Gheorghe Cretu. Ten moment lepszej gry rywali Polaków trwał jednak niewiele – już po chwili było 19:19 i końcówka seta zapowiadała się na wyrównaną walkę obu zespołów.

W tamtym momencie Nikola Grbić dokonał podwójnej zmiany – za Kurka i Janusza na boisko weszli Łukasz Kaczmarek i Grzegorz, a Leona zmienił Kamil. Te nie przyniosły jednak świeżości w ostatnich piłkach, a kilka przegranych akcji i prowadzenie Słoweńców. Było 21:23, żarty się skończyły. Grbić wrócił do Leona, Kurka i Janusza, a to się zdecydowanie opłaciło. Zwłaszcza w przypadku tego pierwszego.

Słoweńcy zyskali piłkę setową na 24:23, ale kolejne trzy punkty należały do Polaków. Dwa kończące seta blokiem wypracował właśnie Wilfredo Leon. To był jego moment, niemal w pojedynkę wygrał polskiemu zespołowi seta, chociaż jeszcze chwilę wcześniej mogło się wydawać, że kontrolę nad nim mają rywale. Znowu było 17:12. Ale tym razem Polacy nie podali ręki rywalom. Zdominowali ich.

Cieszyć mogło fakt, że po problemach z półfinału u Polaków wróciła bardzo mocna zagrywka sprawiająca ogrom problemów rywalom. I że na boisku nie było tego Wilfredo Leona, którego Grbić musiał poprosić o zjazd do bazy w trzecim secie półfinału z Francją. Był za to niemal ten sam Leon, który stał się kluczem do wygrania z Brazylią i awansu do strefy medalowej Ligi Narodów.

W drugiej partii Słoweńcy nie prowadzili nawet przez chwilę. Polacy szybko wypracowali sobie przewagę w granicach trzech-czterech punktów (8:4, a potem 12:8), którą starali się utrzymywać. Wkrótce udało się ją nawet powiększyć do pięciu (16:11). Polacy wchodzili na poziom premium, bo wcześniej Słoweńcy grali przeciwko ich wersji standardowej. Solidnej, ale bez błysku. Ten pojawił się dopiero na koniec pierwszej partii.

Pojawił się słynny po półfinale wynik 17:12. W tamtym momencie w sobotę rozpoczął się comeback Francuzów. A teraz? Wilfredo Leon zaserwował asa, a Nikola Grbić był tak pewny tego, że jego zespół dowiezie prowadzenie do końca, że pozwolił sobie na te same zmiany, co w pierwszym secie. Tylko o wiele wcześniej.

Można było mieć wątpliwości, czy uda się przez to utrzymać wysoką przewagę. A tymczasem skutecznie atakował Fornal, świetnie funkcjonował blok, dwa asy dołożył Kochanowski. Zrobiło się 22:13, a Polacy dalej dzielili i rządzili na boisku. Grali niemal perfekcyjnie. Gdzieś z tyłu głowy pozostawało jednak, że nie można podać Słoweńcom ręki tak, jak Francuzom w sobotę.

Dlatego po trzech punktach z rzędu dla Słowenii (22:16) Grbić prewencyjnie poprosił o czas. Ostatecznie Polacy nie dali się złapać przeciwnikom. Zdobyli trzy punkty z rzędu, a seta skończył skuteczny atak Mateusza Bieńka ze środka – było 25:16 i 2:0 w setach. Gracze Grbicia zdominowali Słoweńców, przygnieśli ich i nie odpuscili. Zyskali ogromną pewność siebie i kontrolę nad wydarzeniami na boisku, których Słoweńcom zdecydowanie brakowało. Lanie dało Polakom brązowy medal. I on powinien cieszyć

Trzeci set był jednym wielkim laniem, które Polacy sprawili Słoweńcom. I to rywalom, z którymi w przeszłości mieli tyle problemów. Przecież dopiero zwycięstwem w niedzielę wyrównali bilans bezpośrednich meczów – teraz mają po dziewięć zwycięstw i porażek. W fazie zasadniczej Ligi Narodów 2024, chociaż grali o wiele słabszym i mniej zgranym niż obecnie, przegrali przecież w trzech setach. Teraz im się zrewanżowali. I odnieśli ważne zwycięstwo w takich samych rozmiarach.

Początek tej partii przyniósł kolejne chwile dobrej gry zawodników Nikoli Grbicia i prowadzenie 7:4. Potem można było mieć wrażenie, że zespół minimalnie się rozluźnił. I zrobiło się 9:9. Serb zareagował wprowadzeniem Grzegorza Łomacza dzięki zmianie 1:1 na rozegraniu. Marcin Janusz od dłuższego czasu nie ryzykował. Grał głównie skrzydłami, jakby mając świadomość, że Polacy są nakręceni i nie chcąc, żeby koledzy zgubili gdzieś swoją rytm.

Łomacz nie był kluczowym elementem dalszej lepszej dyspozycji Polaków, ale to fakt: znów zyskali zdecydowaną przewagę nad Słowenianiem. Wydaje się, że głównie zagrywką. Polacy doszli do sześciu punktów zapasu (17:11), ale nawet na tym nie poprzestali. Jeszcze powiększyli ją do ośmiu punktów i z taką różnicą w stosunku do Słowenian wygrali tego seta – 25:17. W ostatniej akcji Nik Mujanović, rezerwowy atakujący zawodników Gheorghe Cretu, uderzył w aut bez bloku, a polscy siatkarze mogli się cieszyć razem z kibicami. Zwycięstwem 3:0 na pewno osłodzili im rozczarowanie i złagodzili zszargane nerwy z sobotniego półfinału.

Kolejny medal? Może już do tego przywykliśmy, ale na pewno powinien cieszyć.