Lis w kurniku – agent infiltruje do akcji
Paweł Rubcow siedział dwa lata, a jednak akta dostał tuż przed swoim uwolnieniem. Czy ABW nie mogła przestrzec prokuratora? Ten brak koordynacji między służbami nasuwa skojarzenie z gangiem Olsena. Dziennik „Rzeczpospolita” mocno zamieszał.
Dowiedzieliśmy się z czołówki tej gazety, że szpieg z GRU Paweł Rubcow vel Pablo Gonzales tuż przed swoim odesłaniem do Rosji w ramach wymiany pilnie studiował przez dwa lipcowe tygodnie akta śledztwa w swojej sprawie, także te utajnione. Udostępniła mu je prokuratura. Pozyskaną w ten sposób wiedzę zabrał ze sobą do ojczyzny. Na ile okaże się ona pomocna dla służb rosyjskich w rozgrywce z Polską?
Już w samym tekście „Rzeczpospolitej” rzecznik Prokuratury Krajowej Przemysław Nowak przedstawił tę decyzję jako rutynową. Ma ona wynikać z artykułu 321 Kodeksu Postępowania Karnego. Pada w nim stwierdzenie: „Jeżeli istnieją podstawy do zamknięcia śledztwa, na wniosek podejrzanego lub jego obrońcy o końcowe zaznajomienie z materiałami postępowania, prowadzący postępowanie powiadamia podejrzanego i obrońcę o terminie końcowego zaznajomienia, pouczając ich o prawie uprzedniego przejrzenia akt w terminie odpowiednim do wagi lub zawiłości sprawy, określonym przez organ procesowy”.
Kiedy już wybuchła wrzawa, a prawicowa opozycja opisała sprawę jako skandaliczną, ten sam prokurator Nowak upierał się na konferencji prasowej, że nie można odmówić podejrzanemu takiej lektury.
Kuriozalny zbieg okoliczności. Jednak w artykule „Rzeczpospolitej” anonimowy funkcjonariusz ABW wskazuje na inny artykuł KPK, który miałby umożliwiać prokuraturze taką odmowę. To artykuł 156. Czy to prawda? Istotnie zaczyna się on z punktu widzenia takiej możliwości obiecująco. „Jeżeli nie zachodzi potrzeba zabezpieczenia prawidłowego toku postępowania lub ochrony ważnego interesu państwa, w toku postępowania przygotowawczego stronom, obrońcom, pełnomocnikom i przedstawicielom ustawowym udostępnia się akta, umożliwia sporządzanie odpisów lub kopii oraz wydaje odpłatnie uwierzytelnione odpisy lub kopie”.
Są więc dopuszczone wyjątki. Tyle że dalej to założenie się gmatwa. Artykuł 156 jest napisany niejasno. Można z niego wnieść, że odmowa jest możliwa w trakcie postępowania przygotowawczego, ale nie na samym jego końcu. Bo pada też takie zdanie: „Z chwilą powiadomienia podejrzanego lub obrońcy o terminie końcowego zaznajomienia z materiałami postępowania przygotowawczego pokrzywdzonemu, jego pełnomocnikowi lub przedstawicielowi ustawowemu nie można odmówić udostępnienia akt, umożliwienia sporządzania odpisów lub kopii oraz wydania odpisów lub kopii”.
I tu pojawia się pytanie, czy prokurator istotnie zamykał to śledztwo i czy miał świadomość, że Rubcow zamiast na salę sądową zostanie wysłany do Stambułu, gdzie już na lotnisku padnie w objęcia Władimira Putina.
Nie do końca pomaga w rozwikłaniu tej zagadki sam artykuł. Cytowany funkcjonariusz ABW mówi: „Prokuratura wiedząc, że zostanie wymieniony, powinna odmówić na podstawie artykułu 156”. Kilka akapitów dalej pada jednak stwierdzenie, że prowadzący śledztwo nie wiedział, iż Rubcow już 31 lipca wyjdzie z aresztu. Jak rozwikłać te sprzeczność?
Może anonimowy rozmówca autorek z „Rzepy” jedynie zakładał, że prokurator wiedział, bo to logiczne i zdroworozsądkowe. Tymczasem tak nie było. W każdym razie Nowak z Prokuratury Krajowej zapewnia o braku wiedzy w jego instytucji. Czy istotnie doszło do tak kuriozalnego zbiegu okoliczności?
Rubcow siedział ponad dwa lata, a jednak śledztwo zaczęto zamykać dokładnie w momencie, gdy polskie służby uruchamiały swój udział w amerykańsko-rosyjskim dealu? Skądinąd prawnicy przypominają, że do tej pory takie wymiany dotyczyły zawsze kogoś, kto został uprzednio skazany. Mamy tu do czynienia być może z gąszczem wadliwych, bo niedopuszczających żadnych wyjątków, przepisów. Lub z ich nadgorliwą interpretacją. Albo z przykładem wyjątkowo fatalnego braku koordynacji między różnymi służbami. Lub z jednym i drugim.
Czyżby gang Olsena? Prokurator Nowak zapewniał, że te akta były kompletnie niegroźne z punktu widzenia ewentualnego obnażenia tajemnic polskich służb przed Rosjanami. Nie było tam nic na temat technik operacyjnych ABW, tym bardziej nie wskazywano żadnych personaliów. Opisywano tylko podobno „działania samego Rubcowa”. Można mieć co najmniej wątpliwości co do takiego rozróżnienia.
Jeśli, przykładowo, przytaczano tam informacje pozyskane przez polskiego agenta, Rubcow-Gonzales mógł (choć naturalnie nie musiał) rozpoznać źródło. Skądinąd ani autor tych zapewnień prokurator Nowak, ani twierdzący to samo koordynator służb specjalnych Tomasz Siemoniak, tych akt najzwyczajniej w świecie nie znają. Tyle warte są więc ich solenne deklaracje.
Ktoś z polityków PiS pytał, czy mamy do czynienia – mowa o polskich służbach – z gangiem Olsena. To wrażenie jest tym mocniejsze, kiedy przypomnimy sobie całkiem niedawną sytuację. Oto sąd w Lublinie wypuścił trójkę skazanych za szpiegostwo na rzecz Rosji na niskie kary, choć swojego nie odsiedzieli, a oni natychmiast się ulotnili. Przy czym tam mieliśmy do czynienia z płotkami. Tu zaś z wyjątkowo grubą rybą. Której wprawdzie trudno będzie wrócić na teren Unii, zwłaszcza że sąd w Rzeszowie ma go jednak sądzić zaocznie. Ale która może szkolić i instruować innych z GRU.
Historia Rubcowa obfituje skądinąd w rozmaite nauki. Był przez lata podobno popularny wśród europejskich, także polskich dziennikarzy. Wbrew schematowi sympatii służb Putina do prawicy, atakował rząd PiS za „niepraworządność” i „brak swobód”. Kiedy go zamknięto, chór głosów, od byłego wysokiego funkcjonariusza polskich służb Piotra Niemczyka po komentatorów „Gazety Wyborczej”, zabrzmiał w jego obronie. Pisowskie służby miały się pomylić. Propagowano tę wersję tak gorliwie, że wreszcie i Komisja Europejska wprowadziła przykład Rubcowa, skądinąd w połowie Hiszpana, do swojego kolejnego raportu o łamaniu praworządności i wolności słowa w Polsce. Dziś europoseł Maciej Wąsik daremnie domaga się od KE przeprosin.
Trudno też oprzeć się wrażeniu, że obecnym polskim służbom lepiej wychodzi inny rodzaj aktywności. Dzień przed wybuchem tej afery policja zapukała o szóstej rano do mieszkania dawnego szefa Marszu Niepodległości Roberta Bąkiewicza, poniekąd polityka PiS, skoro startował z jego list. Szukano podobno na polecenie prokuratora śladów istnienia jakiegoś uczestnika marszu sprzed sześciu lat, który miał na nim kogoś straszyć. Znaleziono więc tym samym metodę nękania kogoś, kto nie jest o nic podejrzany, a jednak można mu bezkarnie zabrać komputer i telefon z danymi wrażliwymi, a przy okazji przyprawić o traumę jego rodzinę.
Gang Olsena zmienia się w kogoś całkiem innego, ale tylko wtedy, kiedy jest łatwo. Piszę to, nie wiedząc oczywiście, kto odpowiada za brak koordynacji w sprawie udostępnienia akt Rubcowowi: prokuratorzy czy służby specjalne. Do poprzedniej władzy mam pytanie, dlaczego trzymano Rubcowa tak długo bez procesu. Przecież jego miejsce było w więzieniu. I jaki był (i jest) status brylującej nadal na konferencjach prasowych jego partnerki, dziennikarki Magdaleny Ch.?
Choć skądinąd zwrócę uwagę i na to, że gdyby szpiega skazano wcześniej, mógłby i tak zostać wymieniony. I pewnie byłby. A wówczas wyjechałby do Rosji po lekturze swoich akt, co nie budziłoby w takiej sytuacji pytań. Wyraźnie mamy tu jakąś lukę w przepisach, choć nie podejmuję się jej rozszyfrowywać. Tak jak nie podejmuję się pytać, czy opłacało się wypuszczać Rubcowa, skoro w zamian nie uzyskaliśmy wolności dla żadnego Polaka. To temat na oddzielny tekst.
Piotr Zaremba