Julia Pitera zwraca uwagę na romantyczny charakter sejmowych małżeństw: Czasem odnosiłam wrażenie, że przeglądam powieści Harlequina
Nadużycia dotyczące ryczałtów to żadna nowość. Gdyby prześwietlić oświadczenia majątkowe wszystkich posłów, również w poprzednich kadencjach, okazałoby się, że wielu z nich odlicza kilometrówki, choć nie mają samochodu. Zamiast się oburzać na ten proceder, wystarczy poszukać rozwiązania.
W Parlamencie Europejskim tego problemu nie ma. Europoseł dostaje formularz, w którym wpisuje datę, numer rejestracyjny auta, którym jechał oraz odległość – skąd dokąd – ją pokonywał. Na tej podstawie uzyskuje ryczałt. I to jest metoda, która się sprawdza. Czego dowodem jest wpadka Ryszarda Czarneckiego. Nie wiem, na co liczył. Każdy poseł wie, że w europarlamencie są kontrole i funkcjonuje międzynarodowa baza informacji o samochodach. Co jakiś czas urzędnicy zadają pytania o przebieg samochodu a potem porównują zestawienia.
Od kilku lat nepotyzm w Sejmie stał się fatalną normą. Pamiętam, że małżeństwa: Łyżwińskich z Samoobrony i Sauków z PiS budziły zażenowanie. W innych instytucjach publicznych takie praktyki są niedozwolone, by żona pracowała razem z mężem, matka – z synem, brat z siostrą. Bo to nie są firmy rodzinne. Pamiętam, jak minister Kudrycka dążyła do likwidacji nepotyzmu na wyższych uczelniach.
Więc dlaczego w Sejmie ma być inaczej? Dlatego, że tak ludzie zadecydowali przy urnach? A czy w kampanii kandydat informował swoich wyborców, że w innym okręgu startuje jego żona czy partnerka?